czwartek, 31 sierpnia 2017

"Bilet do szczęścia" - Beata Majewska



Każdy z nas inaczej interpretuje słowo szczęście.
Dla niektórych szczęściem jest wygrana w totolotka, dla innych szczęście to posiadanie rodziny.


Książka „Bilet do szczęścia” pokazuje nam, że szczęście daje nam osoby, które kochamy.

Łucja, zakochana w młodym prawniku z Krakowa, przeżywa szok, gdy dowiaduje się, że prawnik jest z nią, aby odziedziczyć spadek.
Jest jej przykro, że osoba, którą kocha ją oszukała. Czuje się przez to wykorzystana, a na dodatek spodziewa się dziecka. Dziewczyna w pierwszym odruchu chce zerwać z Hugonem i pojechać w swoje rodzinne strony. Jednak jej babka zachorowała i dziewczyna nie zamierza dodawać jej zamartwień. Postanawia wszystko utrzymać w tajemnicy, dlatego z Hugonem zawiera porozumienie. Mają się pobrać, Łucja ma urodzić dziecko, Hugon odebrać spadek, a po wszystkim mają się rozejść i żyć własnym życiem.
Jednak los ma dla nas przyszykowane niespodzianki i nie wszystko idzie tak jak byśmy tego chcieli.

Tym razem Hugo mnie nieco zaskoczył.  Z jednej strony niby chce być z Łucją, lecz jest wobec niej bardzo zimny. Obydwoje zachowują się nie do zniesienia. Układ bardzo ich męczył tak jak sama obecność drugiej osoby.
Żadne z nich nie robiło kroku naprzód, aby to wszystko zmienić. Dlatego też jak już do tego doszło uśmiechałam się jak głupia i zalewałam łzami. Tak, tak, wiem, że to jest chore i nie na miejscu, lecz ta książka tak jak i reszta powieści tej autorki potrafią bardzo przywiązać do siebie. Wracając do tematu pięknego momentu, który potwierdza moje początkowe słowa chcę wam coś zacytować. Tylko niestety nie mogę zdecydować się, od którego momentu mam zacząć.

„Ich serca łomotały tak głośno, że zagłuszały się wzajemnie. Łucja otwarła oczy, podniosła głowę. Hugo spoglądał na nią z nadzieją i przeogromnym szczęściem wylewającym się przy każdym drgnieniu jego powiek”.

Ostatnio mam przyjemność czytania książek autorstwa Beaty Majewskiej vel Augusta Docher.
Odpowiada mi styl pisania autorki. Jest w nim coś, co powoduje, że nie mogę się oderwać od czytanej historii. „Bilet do szczęścia” czytał mi się bardzo dobrze i szybko. Wszystko jest w nim bardzo fajnie i ciekawie ujęte.

W głębi mojej książkoholicznej duszy brakowało mi czegoś, co było w „Konkurs na żonę”. Sama do końca nie wiem, czym jest „to coś”, jednak i bez tego książka jest bardzo miłą i ciekawą lekturą.
Sięgając po tą książkę zastanawiałam się jak to będzie, która część bardziej będzie mi się podobać.
Odpowiedź na te pytania jest teraz bardzo oczywista. Spędziłam bardzo miłe trzy wieczory z książką, a moje koleżanki miały mnie dość jak zaczęłam im opowiadać o książce.

„Konkurs na żoną” vs „Bilet do szczęścia” – wygrywa „Konkurs na żonę”. Jednak jak mam być szczera to zakończenie biletu bardzo mi przypadło do gustu i jestem bardzo ciekawa jak potoczą się losy bohaterów w kolejnej części „Zdążyć z miłością”.
Och ten Hugo i jego genialny pomysł. Jestem ciekawa czy uda im się ten piękny plan zrealizować bez żadnych problemów.
Bardzo mnie jego propozycja zaskoczyła, i teraz ciekawość je mnie od środka dzień po dnu. Wyobrażałam sobie inne zakończenia, lecz pani Beata zakończyła tą część w najlepszy sposób jak mogła.


Z czystym sumieniem mogę ocenić tą książkę na 8/10.

3 komentarze:

  1. Okładka jest bardzo ładna ;)
    http://justboooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też jestem zafascynowana twórczością autorki, potrafi nieźle zaskoczyć. Z niecierpliwością czekam na tom trzeci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oba tomy niedawno wypożyczyłam z biblioteki, więc niebawem biorę się za lekturę :)
    Pozdrawiam :)
    czytanie-i-inne-przygody.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń